Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiamy tu nocować pomimo uwag Sabały, twierdzącego, że: „Nimas grzecniejszego nocnika, jako w lesie kany pod smerekiem abo wantą!“
Mroczy się. Wieczorna rosa, bujna i ciężka pokrywa pomarszczone liście i kity kwiatów szczawiowych, która ścinamy, żeby z nich zrobić posłanie w szałasie. Górale rozchodzą się po drwa na ogień, kilka ciupag wstrząsa ciszę lasu, padają białe, pnie sucharzy i niedługo potem wielka watra rozłożona między płaskiemi głazami, buzuje się z trzaskiem, rzucając w górę kłęby dymu, który ponad lasem rozwieszał się w rozłożysty baldachim.
Oczywista rzecz, że wszystkie kotliki nalane wodą, natychmiast stanęły rzędem dookoła płomieni — czarne, opotniałe rozgrzewały się zwolna, pryskając przez dziobki na ogień. Wydelegowani z pomiędzy towarzystwa kucharze zabrali się do bigosu, a każdy z przewodników rozkładał zapasy swego pana, po płaskich głazach, których poszczepane, zwietrzałe odłamy służyły za wyborne, naprawdę „granitowe“ talerze.
Chłodno było, więc owinięci w serdaki, paltoty i pledy leżeliśmy dokoła ogniska, wszyci w gęstwę wielkich liści szczawiu, i piliśmy herbę, naturalnie po uprzedniem, nader uprzejmem przywitaniu się z innemi, bardziej zdecydowanego charakteru płynami.
Na tych wycieczkach, mało w ogóle się jada, natomiast herbata i wszelki inny płyn są wchłaniane w wielkich ilościach.
Syci, ogrzani watrą, zaopatrzeni w ubrania podróżni, dopijając szklanki i kurząc tytuń w najrozmaitszych formach, oddawali się spoczynkowi, gwarząc o wszystkiem, słuchając opowiadań, anegdot, epizodów z życia zwykłego, miejskiego, tak bardzo różniącego się od sposobu, w jaki w tej chwili spędzaliśmy wieczór. Brakło tylko lampy nad stołem okrytym białą serwetą, i zwykłych herbacianych przyborów, tak dalece rozmowa była nie z tego świata, który nas otaczał. W ciągu dwunastogodzinnego marszu, drapania się i staczania po turniach i upłazach, zżyło się, zwykło z temi warunkami życia do takiego stopnia, że ani nasze kanapy z granitu, ani ściany, wytapetowane smerekowym lasem, ani białe postacie przewodników, rozdających herbatę, nikogo już nie raziły i nie dziwiły. Rozpętany z pod uroku bezpośredniego otoczenia filister, budził się w każdym z nas i oddawał się wygodnemu biegowi myśli, z którym się zżył przez długie lata.
Mówiono o wszystkiem — o ludziach, literaturze i sztuce. Monachijczyk twierdził, że ze sztuką jest źle, gdyż cła, nałożone przez Amerykę na dzieła