Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ubrany w alpejski ubiór: jopę z zielonemi wyłogami i guzikami z jelenich rogów, kapelusz z ogonem cietrzewia, majteczki do kolan z czarnego zamszu, gołe różowe kolana, szare pończochy na łydki i ogromne, podkute całą masą żelaztwa trzewiki, które chrobocą na granicie i razem z długim alpenstockiem ułatwiają wyjście z równowagi. Nasz towarzysz jest bowiem pierwszy raz w tym kostiumie i po raz pierwszy w górach, wykazuje więc z początku równie wielki entuzyazm, jak małą wprawę w chodzeniu. To też przewodnicy przy tym panu pracują tęgo; inni ciągle zwracają nań uwagę, robiąc różne dyskretne uwagi.
Sabała korzysta z chwilowego zatrzymania się pochodu i mówi:
— Prosem piknie, ich miłość, cy to im skóry chybiło na portecki; cy jako?
— E, nie! To taka moda, wiecie, jest.
— Ja tez uwazujem, co to taka moda ma być kany. Hej! Bo u nas, to zaś choćby jaki płony cłek był, juźci portki ma do kostek. Cheba, taki skąpiec, co mu ta włosy bez kapelus rosnom, jużci ten to będzie siedział na gołem ciele, nie zaś na portkak!
Chwila odpoczynku. Cisza i pustka. Za nami wznosi się ściana, w której wybita jest szczerba Zawratu, ciągle dymiąca się obłokiem mgły szarej.
Na jej tle widać dwie drobne, czarne postacie, i przyciszony, nosowy głos pieśni kościelnej dolatuje nas z góry. To dwóch księży, idących od Morskiego Oka, nim się zapuszczą w ciemny i chłodny kurytarz spadający w przepaść, śpiewają hymny. Był to ostatni głos, dolatujący do nas z wielkiego gościńca, po którym zwykle chodzą taternicy, trzymający się pewnej rutyny i ustalonych opinij.
Obszedłszy półkole stawu, odpoczywamy na przeciwnej stronie doliny przed wspinaniem się na wał Zaworów. Pod zwaliskiem granitowych odłamów, ukryty potok bełkoce z cicha, — gdzieś dalej wylewa się w wielkie błyszczące oka i znowu ginie w podzieniach tajemniczych, niosąc wody Zadniego stawu na niższe piętra doliny Roztoki.
Znużeni gimnastycznemi sztukami przy okrążaniu stawa, zapadamy w zupełny spokój i leżymy bezwładnie na mchach i kamieniach, puszczając dymy z fajek, cygar i papierosów.
Górale, wsparci na torbach, półgłosem prowadzą rozmowę o swoich sprawach. Z opowiadań Sabały wywiązuje się dyskusya:
— Bieda nie leci tak wartko, tylko pomalućku! W jeden rok cie weźmie, a na drugi, trzeci, po trochu! — mówił jeden.