Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

memi, groźnemi olbrzymami, o dziwnych imionach, zamieszkującemi ten gmach pustynny.

Ktoś z naszych towarzyszy, bierze tę rekomendacyą do serca i na nazwisko Kościelca odpowiada swojem, uchyla kapelusza, kłania się grzecznie i dodaje: — Bardzo mi przyjemnie!
Dzień robi się przepyszny. Bogata, wspaniała pogoda patrzy z błękitnego nieba i z zalanej słońcem ziemi.
Rzeźwy chłód obwiewa twarze, lekko nam, swobodnie i dobrze.
Banda nasza robi wrażenie na przechodzące damy i na juhaski. Muzyka gra, a od czasu do czasu górale wrzeszczą:

Syćkie wirchy przęseł, syckie przewandrował,
Przyseł do Morskiego, tam se zanocował.

Inni pomimo torb olbrzymich na plecach, idą, tańcząc i przyśpiewując:

W murowanej piwnicy
Tańcowali zbójnicy,
Kazali se piknie grać,
A na nózki pozierać.

Na dźwięk gęśli i pieśni, ponad płaski głaz leżący na zboczu, podnosi się dzika, zczerniała twarz juhasa, uśmiecha się, błyskając białemi zębami, i znowu przypada do ziemi.
Polana się kończy zasypana wielkiemi białemi odłamami skał, zarosła krzakami kosówki, — ścieżka rzuca się w dół, zwirowatem i kamienistem zboczem.
Chmura, tuż nad naszemi głowami, rzuca przez szpary garście słonecznego światła, pstrzące się świetlnemi plamami na turniach, ubraniach, kamieniach i trawach.
Schodzimy na ogromne szałasisko zawalone granitowemi głazami, — wszędzie trawy zdeptane, zniszczone, bezład, brudno, parne i duszne powietrze, przesiąkłe zapachem owczarnika i obory.
Chwila odpoczynku. Zbiegają się juhaski z rajtokami pełnemi mleka i żętycy, stary juhas wynosi serki — zbiera dutki, życzy dobrej drogi, i ruszamy, leniwo, pod piekącemi promieniami słońca.
Droga zniknęła między głazami; perć przedeptana wśród kęp borówek, śliska, błotna wije się w górę, utykając co chwila w źródliskach, zwałach kamieni, wikłając się w gałęzie kosodrzewiny, okrążając rzadkie pnie halnych smereków nastroszone uschłemi gałązkami.