Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i powietrza rumowisku granitowem: drzewa, mchy, trawy rozpościerały się, rosły, marły i gniły, tworząc coraz grubszy pokład barłogu. Głazy, mchy, szywary, pnie świerkowe, i gnijące wykroty, wszystko zmieszane chaotycznie stawiało nam trudną do przebycia zaporę; kosodrzewina obejmowała w pół silnemi ramiony, ciemne nory i szpary chwytały i przytrzymywały za nogi. Żadnego śladu ścieżyny — człowiek nie miał co tu robić — ani tu paść wśród tych zdradnych, przykrytych tkaniną mchów rozpadlin, ani ściętego drzewa ztąd wywlec; jar ten zdawał się zapomnianą od ludzi samotnią.
A jednak, nie sami tylko malarze, nietylko po wrażenia artystyczne tu się chodzi. W jednem dość „podłem“ miejscu, widzimy dużą maczugę ustruganą z pnia bukowego, i postawioną pod świerkiem, tak jak się stawia kij w kącie pokoju. Wyglądała tu ona zupełnie na miejscu, u siebie, i komukolwiek służyć miała: czy z nią jaki Rübezal tatrzański włóczył się po górach, płatając psoty, czy też nią zakrapiano we łby liptowskie wołki, albo samych Liptaków, to pewna, że dla tego ponurego, zapadłego kąta była ona doskonałem wyjaśnieniem i uzupełnieniem.
Kiedyśmy potem pytali. Sabały, czy tam nie mieszkają niedźwiedzie? — odrzekł z niechęcią:
— Coby ta niedźwiedź robił w takiem miejscu? Nie taki on głupi coby go sukał — cheba zły cłowiek! To je zdekłe miejsce, podłe i zdawna zbójeckie. — Inni zresztą opowiadali, że znajdowano tam ludzkie trupy.
Las szedł po coraz stromszych głazach; młode limby swoje puszyste z długiemi igłami kistki, plątały w grube, krótkie gałęzie halnych świerków, gdzieniegdzie wiotkie i lśniące gałązki jarzębiny świeciły pierzastą zielenią liści i gronami czerwonych jagód. W końcu, przez próg oślizgły i zryty drogami wód, wydostaliśmy się ponad las czarny i weszliśmy w sieć zawikłaną przejść i kurytarzy, między wielkiemi nagiemi głazami granitowemi. Zaczynała się skalna pustynia. Świerki znikły, tylko kosodrzewina rozkładała się potężnemi krzakami po kamieniach i zrzadka siedziały limby na kopcach, otoczone krzakami borówek i strzeżone plątaniną konarów kosówki.
Ślad jakiejś dróżki widniał czasem na mchu suchym i szeleszczącym, to znowu ginął, upierał się w zrąb skały chropawej, plamiastej czarnemi, żółtemi i białemi porostami. Kiedy już znikły limby, ostatni krzak kosówki leżał na brzegu usypiska skał zgruchotanych, szarych, świecących rdzą żółtą i wznoszących się piramidami piargów do stóp amfiteatru ciemnych