Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale czyste! — dodaje jakiś ksiądz pod oknem, patrząc przez swoję szklankę na światło.
Godzina koło szóstej, — na dworze szaro, deszcz wisi w powietrzu.
Popędzamy górala, żeby jechać, i w końcu siedzimy znowu w budzie, którą furman opina szczelnie, gdyż jak mówi:
— Zakiel wyjedziem z miasta, bedzie siąpić.
— Wiśt! Hejt! i znowu wozy ustawiają się szeregiem i zaczynają się trząść po szosie.
Zaraz za miasteczkiem bieleje mała kapliczka; nad jej drzwiami, drewniany, umalowany aniołek — tłusty, dobroduszny, z krótkiemi skrzydełkami, w czerwonej sukience, wznosi oczy w górę i rozkłada grube ręce, jak gdyby mówił: „Cóż ja na to poradzę?“ Rzeczywiście, nic tu już nikt nie poradzi, gdyż deszcz zaczyna padać.
Krajobraz nie różni się niczem od każdego innego widoku krajów północnych, ubogich i płaskich.
Zamiast gór — mgły i chmury.
Od drogi ciągną się pasy pól, na prawo, opierając się o wzgórza puste i jałowe, na lewo, urywając się na brzegu kamienistego potoku. Ponad wszystkiem szara, coraz gęstsza przędza deszczu.
Mokre już płótno budy przesiewa do wnętrza jakieś blade światło; przed sobą widzimy plecy furmana, czerwone płachty chomontów, końskie uszy i ciemniejące poprzez smugi deszczu drzewa i chałupy, a nad tem, obrysowane zagięciem budy, półkole ołowianego nieba.
Deszcz coraz silniejszy, zimno. Wnętrze budy zapełnia się przesiąkłą przez płótno wilgocią, która osiada jak rosa na ubraniu, na włosach, paruje z rąk i twarzy. Końce płótna wstrząsane podskokami wozu, klapią wodą, obryzgującą nogi, ściekającą po rękach i wciskającą się pod siedzenia.
Niektóre wozy stają. Podnoszą się zmokłe płachty, ktoś wysiada, poprawia sznurki przywiązujące płótno, a wewnątrz widać dzieci otulone, drzemiące na kolanach matek, które patrzą na nie z trwogą, a z nienawiścią i pogardą na budę rozmokłą, górala, deszcz i na całą zapewne tę rozpaczliwą podróż.
Słychać złośliwe uwagi i narzekania.
W innych wozach natomiast gwar i śmiechy, z pod płócien wydobywają się kłęby dymu, furman wywrócił serdak w sem do góry i śmieje się, przygryzając długie Virginia. Są to wozy kawalerskie.
Mrok wieczorny zapada, zdwojony zniżającemi się chmurami, które