Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z pod płócien wozu wychylają się głowy, z wypatrzonemi oczyma, z otwartemi ustami, z gotowym wyrazem podziwu...
— Gdzież Tatry?
— Hań! — mówi góral, wskazując biczyskiem na smugę błękitu, wznoszącą się z dna Nowotarskiej doliny.
Nad nią ciągnie się równy wał chmur, spodem ciemnych, u góry jasnych, zmieszanych i skłębionych chaotycznie.
Widzimy tylko bezmiar powietrza wypełniony blaskami, cieniami i nikłemi tonami barw białej i opalowej, przechodzącej w jasny fiolet i błękit. I oto wszystko!
— A Zakopane?
— Hań! — i biczysko zwraca się w stronę jakiejś szaro-błękitnej płachty, przyczepionej do spodu ciemnej chmury.
— Cóż to? deszcz?
— Zje ba bez niego nie bedzie!
— To i nas zleje?
— O ni! A dy płótno na budzie całe i nowe.
Zjeżdżamy na dół — my, i nasze myśli!
Zdaje się, żeśmy tam coś zgubili na tej Opidowej, że nas oszukano i okradziono.
— Wiśt! Wiśt! Hejt! Hejt!
Teraz już wszystko jedno! Krzycz sobie! Wiśt! czy Hejt! — Wiemy na pewno, że nas deszcz będzie polewał, i że nic już nie zobaczymy. Powietrze jest chłodne, chmury ciemnieją i zniżają się, a tam przed nami szara ściana ulewy, którą potrzeba przebyć, w której kryje się nieznany cel naszej podróży. Wciskamy się w głąb budy i jedziemy ponurzy, choć wóz będzi teraz wartko; — po niejakim czasie wtacza się na most, i w końcu zaczyna podskakiwać na bruku Nowego-Targu.
— Cóż nas to może obchodzić!
Konie jednak muszą wytchnąć.
Duża, sklepiona izba w karczmie napełnia się gośćmi. Dzieci zaspane, budzą się ze zdziwieniem lub płaczem, w lustrach przeglądają się zmęczone twarze kobiet. Podróżni biorą się do kawy i piją ją, wodząc osłupiałemi oczyma po ścianach.
Inni piją wino. Ktoś stawia szklankę, wstrząsa się, i krzywiąc usta, mówi: „Młode!“