Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ście, że ja mu to pozostawiam, on może to wydać, jako swoje.
Zerwała się.
— Nie pozwolę! — krzyknęła.
Znowu pociągnął ją na stołek.
— Tylko nie krzycz, obudzisz sąsiadów tam, naprzeciw. Tu nie masz nic do pozwalania, lub nie, bo to moja własność, i to taka, która dla mnie nie ma najmniejszej wartości, bo ta, tak zwana sława, potomność, mir i szacunek pośmiertny społeczeństwa — to glisty, na które się głupią rybkę złapie, ale nie mnie...
No, ale czemu nie pijesz? Duszkiem, duszkiem! — nalegał.
Wypiła duszkiem.
— Tak, dobrze! Mówiłaś mi, że jest teraz ustawicznie wściekły. Wiesz, dlaczego? Trawi go gorączka, kiedy ja wreszcie umrę: on jest biedny, dręczy go niepokój, że mógłbym to wszystko spalić, chodzi jak obłąkany, dzień w dzień, czasem dwa razy na dzień tu przylatuje... jego oczy, jak psy policyjne, na smyczy trzymane, a rwące się, niespokojne, węszą po tym pokoju — a ja na to patrzę, i wstręt mój do ludzi urósł w nieskończoność...
Szumska patrzyła na stos manuskryptów i nie mogła od nich oczu oderwać.
— Patrz, patrz uważnie, byłaś poniewierana przez niego, po rynsztokach cię włóczył, nie-