Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 113.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozciągać się poczęła śmiertelna odraza i najgłębsze znużenie.
Po tylu nocach bez przymknięcia powieki, po męce i zdrożeniu — zwinęła się teraz w kłębek na ziemi i zgłową wspartą o kamień, jak ów kamień zasnęła.
Długo trwało szczęście niebytu, łaska zapomnienia o ziemi i życiu. Lecz z mroku poczęło wysuwać się widowisko, znowu ukazali się ludzie i dalszy ciąg szkarady dziejów duszy. Nie był wiadomy początek tych wydarzeń, w których przebiegu śpiąca była główną osobą. Stała pośród natłoku mężczyzn i kobiet w głębi nawy, a raczej w ostatniem skrzyżowaniu wielu naw niezmiernego podziemia.
Była to jaskinia wysoka i przestronna, która się licznemi wnękami, siecią krucht i chodników w rozmaite rozciągała strony. Zwisające stropy, czarne lub ciemnozielone, jakby z rudy, lub z niewytopionego surowca, były nad głowami tłumu. Światło, nie wiedzieć skąd padające, uwydatniało tu i tam ciężkie bryły i sople skał. Od środkowego sklepienia dzielił kaplicę uboczną szereg filarów niezdarnych, ledwie wyrąbanych z litej skaliny, jak bywa w kopalniach. Lecz nie było tam ciasno, jak bywa w kopalniach, nie było duszno, ani cicho.
Z kogo stawał się natłok człowieczy, zbity w masę, w pospólstwo oślepłe i zdziczałe od paniki u wejścia do najmroczniejszej z jaskiń? Ani jednej twarzy nie mogła rozeznać, choć patrzyła przecie na tych ludzi, — i ani jednej z twarzy no-