Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To on podał powróz? Ten skrzat? Jak się nazywasz, chłopcze? — spytał Sahib.
Tumai zmieszał się, słowa uwięzły mu w gardle. Wiedząc, że za nim stoi Kala Nag, uczynił gest, a słoń objął go trąbą i podniósł na wysokość oczu Petersena. Gdy się tam znalazł, zawstydził się bardzo, bo o ile nie dotyczyło to słoni, płochliwy był i nieśmiały, jak każde dziecko.
— A to ładna sztuczka! — powiedział Sahib, uśmiechając się życzliwie — Pewny jestem, że wyuczyłeś jej swego słonia poto, by móc kraść z dachów rozłożoną do suszenia kukurydzę!
— O, nie, dobroczyńco biedaków! — zawołał mały Tumai bez namysłu — Nie szło mi o kukurydzę, ale o melony!
Wszyscy wokoło wybuchnęli śmiechem. Niemal każdy z nich w młodości uczył swego słonia tej samej sztuki. Mały Tumai, zawieszony kilka stóp nad ziemią, radby był znajdować się równie głęboko pod nią.
— To jest Tumai, mój syn, Sahibie! — powiedział poważnie Gruby Tumai — Urwis ten skończy zapewne w kryminale!
— Nie zdaje mi się! — odparł Petersen — Odważny malec, który ośmiela się skoczyć do pełnej keddy, może wyrosnąć na dzielnego człowieka. Masz tu, dziecko, cztery anny na cukierki za to, żeś taki dziarski. Z czasem może być z ciebie wielki myśliwy!
Gruby Tumai sposępniał, słysząc to.