Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 246.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żne szczyty; u stóp ich błękitne zwierciadła jezior i jeziorek; kilka kroków jeszcze, i doprawdy zdaje się, że u wejścia piekieł stoisz. Choć tam hen w dali te same piękne szczyty i jeziora widnieją, nie patrzysz na nie, bo tu przed sobą, nad sobą, po bokach widzisz dzieło straszne. Jak tłumaczą uczeni, co tu byli badać przyczynę przeszłorocznej katastrofy, nie był to wybuch wulkaniczny w właściwem słowa tego znaczeniu. Stary krater głównego Bandaju, wygasły przed lat dziesiątkami, i tym razem zupełnie spokojny pozostał; lawy ani śladu, siarki niezbyt wiele, kamieni nie nadto; za to mułu, błota z kamieniami zmieszanego istne morze. Pary wodne uwięzione wysadziły w powietrze, przerywając w pół, ogromną górę: wierzchnia część góry rwie się ku niebu, spada w dół, toczy się, wyrywa, łamie; za nią pluje ziemia mułem i kamieniami, miejscami siarką z żelazem stopioną. Z mułu tego powstaje strumień, rzeka, morze; wali w dół, wyrywając już nietylko drzewa, ale skały ogromne; toczy się, porywa całe góry ze sobą, przeskakuje formalnie przez pagórki, wali w doliny, odbija się od brzegów, znacząc wszędzie swe przejście absolutnem zniszczeniem; wali dalej, wioska stoi... uratowany cudem jakimś starowina opowiada, że około stu ludzi, widząc walącą ku wiosce tę rzekę ognistego błota, ucieka, szukając schronienia na przeciwległej spadzistości góry zamykającej dolinę; nie mają więcej do ubiegnięcia nad 200 do 300 kroków, a biegną szybko; jeszcze 50 kroków, a są uratowani! szum, huk, ryk się zbliża z szybkością lawiny; porwani toną w tej dymiącej i syczącej lawinie szlamu.
Nic podobnego naturalnie nigdy nie zobaczę, nie widziałem, zobaczyć nie mogę; dziś środek spustoszeń, punkt wyjścia tej piekielnej rewolucyi, widnieje wśród brył skalistych, sączących się źródlisk czerwonych i żółtych, istotnie na piekielne wycieki patrzących, wśród buchającej z tysiąca miejsc pary siarczanej. A jak ryczy i syczy i wyje ta bestya, jak śmierdzi piekielnie! Przychodzimy na jakie dziesięć kroków do jednego z tych wylotów; niesposób iść dalej, para tak gorąca, a tak śmierdzi! pod nogami coraz miękciej się