Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 306.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szwach było kilka tych gniazd. Wyjmować to wszystko igłą, to trzebaby jakie 3 lub 4 godziny nad tem przesiedzieć, więc scyzorykiem obciąłem wszędzie skórę, ostrugałem palce jak marchew i opłukawszy nogi, byłem wolny od tych nieproszonych gości, ale parę tygodni paradowałem w sandałach, bo o ozuciu się i mowy być nie mogło. Ta plaga coraz większe przybiera rozmiary.
Wrócił niedawno jeden z naszych Ojców z objazdu swoich posterunków i na rekreacyi opowiadał nam takie zdarzenie: »Przybyłem — mówi on — do jednej wioski i zaraz chciałem pójść do konfesyonału, zatrzymują mnie ludzie przed kościołem, mówiąc: nie wchodź Ojciec do kościoła, bo niema sposobu, kilku z nas ledwo weszło, zaraz tak nas pchły afrykańskie obsiadły, że musieliśmy uciekać; idź Ojciec do chaty, my tam wszyscy przyjdziemy przygotować się do spowiedzi, a tymczasem kilku ludzi kościół opali, bez tego niepodobna tam być ani na chwilę. »Opalić« to u nich znaczy: robią wiechy z suchej trawy, zapalają i, trzymając je palące się wiechy przy samej ziemi, przechodzą bardzo powoli przez cały kościół; tym sposobem zabezpieczają się na kilka godzin od napaści pcheł. Dano znać do Fianarantsoa, że w sąsiedniej wiosce jednego człowieka obsiadły pchły całkiem, t. j. po całem ciele, proszą żeby go zaopatrzyć i potem będzie ten nieszczęśliwy czekał śmierci; o ratunku niema co myśleć, bo trzebaby chyba skórę całkiem zdjąć z niego. Miejscowy doktor kazał go przynieść do szpitala, żeby go ratować, ale nie można go już było nawet i przynieść. Jeden z trędowatych tutejszego schroniska kupił kawałek gotowanego manioku, który przekupnie przy drogach sprzedają. Nie zauważył ten człowiek, że na tym manioku była pchła afrykańska i zjadł go nie