Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 232.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sto razy byłby mnie Zeus gromem swoim strzaskał, gdyby się nie bał, że iskra też zgaśnie. Dla niej mnie jeńcem żywił, ażbym ją stradał. Ale nie stradałem.

Gorzała w piersi mojej na poranku, jak gwiazda jutrzenna, a czasu nocnych straży, jak gwiazda polarna. Niesłychanej mocy łuna padała od niej na Kaukazus stary, a wieczne śniegi jego płonęły w jej blaskach, jak gdyby pod zorzą.

I budzili się ludzie i podnosili głowy, i patrząc na Kaukazu szczyty, mówili:

Prometej tam żyw jest! Prometej tara kaźń cierpi! Prometej świeci w męce!

I stało się, że pojęcie życia i męki, męki i blasku zórz, kaźni i najwyższej chwały, złączyły się w ustach i w uczuciu ludzi, i tak zostały.

Do czterech żywiołów świata przybył nowy, potężny żywioł: ból.

Ten miał siły za cztery i treści za cztery: wicher jęku, łez morze, ogień męki i ziemię mogilnych prochów. Na tej, co stanie, wieczne jest. A co łzy napoją, żywe jest. A co ogień męki wypali, mocne jest. A co jęk wyśpiewa na czarnej harfie swojej, tego słuchając, miliony zmocnione będą.

I zmocniły się serca ludzkie żywiołem nowym i stanęły na nim pokolenia nowe, jak na gruncie życia, i łamały z sobą chleb jęku i piły do siebie łez czaszę i w upaleniu ducha wydały siły nowe.

Których widząc Zeus, rozwiązać mnie kazał i od puścić wolno.

Bo — mówił — przestanie mi ten szczyt w oczy gorzeć chwałą umęczonego tego.