Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 227.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
PROMETEUSZ.

Za co?

SYZYF.

Czekaj. Niechno się podniosę nieco.

PROMETEUSZ.

Przywaliła cię skała?

SYZYF.

Nie. Sam padłem. Z rozpaczy padłem. Rzuciłem się na samo dno przepaści i głowę ukryłem w prochu. Skrzywdziłeś ranie, orle!

PROMETEUSZ.

Ja? Ciebie? A to jak skrzywdziłem?

SYZYF.

Mową. Przewrotnym językiem twoim. Od czasu, jakeś mi mówił o świetle owera, o milionach świateł, spokoju nie mam zgoła. Szukam ich, pożądam, chcę ujrzeć, chcę patrzeć na nie. Wieki minęły, na rzęsach moich zeskorupiały powietrzne pyły, a ja patrzę w górę... Wciąż patrzę. Ale świateł owych nie widzę. Pogasły może?

PROMETEUSZ.

Świecą zawsze.

SYZYF.

Ale ja ich nie widzę. Kiedy głaz w górę toczę, patrzę, czy nie ujrzę owego złotego światła... Jak je nazwałeś?

PROMETEUSZ.

Słońce.

SYZYF.

Tak. Piękna nazwa! Otóż patrzę, czy nie widać słońca. Ale go niema!