I ruszają się z posad wysmukłe kolumny,
Chwiejąc liść kapitelów, korony swej brzemię;
Chcą paść, chcą zimnem czołem uderzyć o ziemię...
Do jakiejś wielkiej śpieszą, bezimiennej trumny.
I ciszej pieśń organu ulata za światy
I bliżej coraz szemrzą wersety[1] i psalmy...
Mozajki, sarkofagi, alabastry, palmy
Sieją na marmur barw swych kolory i kwiaty.
Białość się piór wysoko nad nimi kołysze,
Chorągwie, baldachimy wieją i kobierce.
Bije dzwon... W spiż uderza mu spiżowe serce,
Lecz głosu nie wydaje: bije w wielką ciszę.
Już są blizko. Już widać podniesione głowy,
Pysznie sklepione czoła i ascetów twarze,
Oczy zamknięte... Wieją złote trybularze,
Zbłękitniając postacie w wizyę, w kształt echowy.
W szmerach psalmów, szeptanych ustami martwemi,
W obłoku myrry, w mrącej zwiędłych kwiatów woni,
Paschały[2] niosąc w mglistej i widmowej dłoni,
Idą, odchodzą. Może odchodzą z tej ziemi.
Nie słychać kroków. Cicho po taflach świątyni
Wloką się fiolety świetne i purpury...
Coraz wyżej kopuła ucieka pod chmury,
Coraz modrzej, przejrzyściej wskróś nawy się czyni.
I wieją srebrne lilje ołtarzów i freski,
I pnie kręconych słupów i lamp złote oczy,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 4 042.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.