Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 3 130.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowy mnie swemi namaścił do pieśni
I struny zładził na sercu mem drżącem,
Jako ci ślepce, co chodzą boleśni
Po sinym stepie, po polu grającem
Od ech, a ręce na srebrnych piołunach
Nad mogiłami kładą, jak na strunach.

Aż one zioła gorzkie i żałosne
Złotą się gędźbą rozbrzęczą po stepie
I poczną wróżyć kurhanom tym wiosnę
I szum obudzą w wyschniętym czerepie
I kość obwieją na stepie spróchniałą
Echem, co niegdyś na szpiku jej grało.

Jako na skałach siedzący orłowie,
Wypatrzył lot mój pierzchliwy i nizki,
I tchu mi dosłał i mocy w swem słowie
I sam się mienić począł w różne błyski,
By mnie nauczył, jak z piersi snuć zorze
I wielkie światła jutrzenne a boże.

I pióra zjeżył siwe i pod pióry
Piersi pokazał sczerniałe i krwawe,
A zaś się lotem wyniósł i wskróś chmury
Przebił na wielką świetlistą kurzawę
I uczył brać się do słońca od ziemi,
Bez jęku, skrzydły bijący krwawemi.

I rzekł mi: »W ogniach świętych jesteś oto —
Idź, a świeć, bym się na ciebie nie żalił«,
I dziwną ducha swojego robotą
W jasny mnie płomień objął i zapalił;
I wiem, że już mi w ogniach onych chodzić,
I żyć płomieniem — i płomienie rodzić.

A nie z rozkoszy próżnej, ni z uciechy
To gorejące wzięłam namaszczenie;