Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 253.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ślepego grajka otoczyły kołem,
A głosy, ciche zrazu i trwożliwe,
W chór się złączyły i uniosły społem...
Nędzne śpiewaczki, wzruszone i drżące,
Znów odzyskały na jedną godzinę
Niewinność serca i dom i rodzinę
I spokój duszy i Boga i słońce!

W pośrodku sali stało dziewczę blade,
W tył przechyliwszy drobną swą głowę,
A włosy bujne, rozwiane i płowe,
Obejmowały ją w złotą kaskadę.
Przymknęła oczy, jak ptaszę zmęczone,
W nucie piosenki utopiona cała...
— Ach! to jej strony, jej strony rodzone!
Wioska pod lasem i chata w niej biała...
I siwy ojciec, żołnierz kościuszkowski,
I matka stara, co lny przędąc cienkie,
Głosem, złamanym przez lata i troski,
Tę samą niegdyś śpiewała piosenkę...
To zapach siana, to kwiecie tarniny,
To na rozstaju pod borem mogiła...
To dym nad chatą wijący się, siny...
Studnia z żórawiem, skąd wodę nosiła...
Pole i miedza i struga i grusza
I polne maki, jaskrawo kwitnące...
I staw, jak modry pierścień, w pośród ziela...
To dzwon niedzielny, to wiejska kapela...
Ach, to jej Janek! To druga jej dusza! —
Śpiewa... W pamięci błyska, jak cień krwawy,
Panicz-sokolik z białego tam dworu...
I las i łąki, pachnące otawy
I pocałunków szmer... i szept wieczoru...
I chłodna nocka... i taka woń świeża...

Z przymkniętych oczu łzy lecą gorące...
Ktoś wszedł. Do balu podano wnet hasło.