Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 222.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szle za nim posły swoje, białe bryzgi,
I pękające w miljon tęcz opale
Wzdętych kropelek, które mu na głowę
Iście królewskie, bo jednochwilowe,
W promieniach słońca zwijają korony.

Tajemną zdobycz uwolniwszy z sieci,
Spojrzał i z dziwu skamieniał, jak głazy...
Przed nim, pamiątka odległych stuleci,
W napisy jakieś ryta i obrazy,
Leżała srebrna tarcza, oplątana
W długie, jedwabne porostów włókienka...
Tarcza błyszcząca, jakoby ulana
Z promieni, które w pełnię do okienka
Cicho się w nocy skradają i psotne,
Całują usta senne i wilgotne.

Czyją pierś kryła przed laty? — Któż zgadnie?
Milczą dla tłumów jej zatarte godła...
Może tam kiedyś w chłodnej głębi na dnie
Z Rodanem ciche rozhowory wiodła
I rapsod jakiś bohaterski, stary
Do jego szumów dostrajała miary.
Lecz tu pod okiem ciekawych tysiąca,
Co się cudowi przypatrzeć zlecieli,
Leży bez głosu, sztywna i milcząca
W swojej dziewiczej hardości i bieli,
I tajemnicą od siebie odtrąca
Brzmiących zagadek ciekawych czcicieli.
Tylko, gdy rybak powrócił do chaty
I srebrną tarczę postawił przy progu
I senny upadł na twardym barłogu,
Wtedy, jak gdyby chór duchów skrzydlaty
Wzleciał wśród ciszy tej nędznej ustroni...
Jakieś się szepty i szmery rozwiały,
Dalekie głosy, bojowe okrzyki,
Wojenne hasła, strzał błyski, szczęk broni,