Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 191.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja padam z ziarnem, rzuconem na niwie
Przyszłości, we łzach poczętej.
Ja jestem w każdem uczuciu gorącem,
Które pierś twoją szlachetnie poruszy...
Jam myśli twojej, budzącej się słońcem —
Oddechem — wonią twej duszy!


II.

Poezyi niema? — Lecz któryż z zachwytów,
Z pierwiastków piękna ubył nam z natury?
Czy mgieł opale zwiały się ze szczytów?
Czy z czół swych zdjęły dyademy góry?
Czy noce nie drżą blaskami srebrnemi?
Czy zbladły świtu królewskie purpury?
Czy białe róże nie kwitną na ziemi?
Czy słowik wiosną nie śpiewa już pieśni?
Czy zmierzch nie spada skrzydłami cichemi?
Czy się nikomu nigdy szczęście nie śni?
Czy niema westchnień, uśmiechów, pieszczoty?
Czy usta nie chcą całować różowe?
Czy miłość tron swój porzuciła złoty?
Czy żadne serce namiętnie nie płonie?
Czy ból — i zachwyt straciły swą mowę?
Czy cichy wieczór w gwiaździstej koronie,
Nie ma już cieniów i szmerów tajemnych,
Przy których ściślej spajają się dłonie?
Czy struny srebrne zerwały kaskady
I cichych nocy nie budzą swym szumem?
Czy nikt nie marzy samotną godziną,
Czując się obcym otoczony tłumem?
Czy glob ten nie drży od ogniów podziemnych?
Czy żadna przepaść nie ma tajemnicy?
Czy nikt łez wrzących nie czuje w źrenicy?
Czy wicher w chmurach zatarł orłów ślady?
Czy ideałów zbrakło już ludzkości?
Czyliż się dzisiaj, jak za dni Iljady,