Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 136.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ogniste — w wielkim tym, czarnym przestworze
Jeszcze byłoby ciemno...
Boże!... Boże!...
................
Wieczorna gwiazda wschodzi... jaka drżąca!
Tuli się w rąbki ciemnego błękitu...
Ach! gwiazda tylko — gdy nam trzeba świtu!
Gwiazda — gdy nam trzeba słońca!
Niegdyś promyczek ten był srebrnem hasłem
Pomiędzy Bogiem — a młodzieńczym duchem...
Lecz dzisiaj — patrzę nań z sercem wygasłem,
Okiem zmąconem i suchem...
Dziw: blada gwiazdka rośnie, potężnieje,
Pękiem promieni od wschodu wybiega
I gorejącym blaskiem swym zażega
Gasnące ducha nadzieje...
I staję przed nią niemy — i wzruszony...

Chór w powietrzu:

Bóg się rodzi — moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony!...
................
Co za głos!... Jakież wywołałem mary?
Cicho!... To ojciec modli się z czeladką...
Ach! widzę wioskę — i dworek nasz stary,
Wielkie ognisko, co świeci i grzeje,
Jarzącą, strojną choinkę dla dzieci...
Dziada siwego, jak biały opłatek...
I dym błękitny, co wije się z chatek...
I gwiazdkę, która im świeci...
...Miałżeby jeszcze łzy — wydziedziczony?...

Chór w powietrzu:

Ogień krzepnie — blask ciemnieje,
Ma granice Nieskończony...
................
Dość!... dość, na Boga!...
Matko! moja matko!