Ruszylim kupą. — Ale że nie duchem[1]
Porozumiałem, co ta «rosa» znaczy,
Idziem, a do wsi z wesołym rozruchem
Ciągnie już naród zadzierny, junaczy
Burniaków. W chłopa chłop, żebyś obuchem
Nie zwalił. Jeszczem takich nie znał graczy!
Jeno w garść temu kłonice a kosy
I hajda w taniec! Tak poszli my w rosy.
Las to był. Jeno nie taki skroś czysty,
Jak u nas, kiedy ma rdzawe podłoże
Iglic, przetkane mchami, pień strzelisty
Przy pniu wywali się w jarzącej korze.
Krze były raczej i zagaj śmiecisty
Od traw, od wituł[2] różnych, że nie może
Nic w górę śmignąć przyrodzonym kształtem,
Tylko się plącze, wije, dusi gwałtem.
..Hej, międzyrzecki lesie! Hej, wy bory
Nasze, co słońcu podajecie czoła!
Insza w was krasa, inaksze kolory,
I ta wspaniałość wasza — insza zgoła!
Nieraz ja, w one gasnące wieczory,
Tak szedłem po was, jak w progi kościoła,
Między te słupce pniów, cały wsłuchany
W pograwające wierzchołkiem organy.
Jest wieczna mądrość i jest wieczna chwała
W przeróżnych głosach i pogwarach ziemi;
Alić największa ta mi się wydała,
Która poszumia borami naszemi.
Gada do ciebie bór, jak żyw — bezmała,
Słowami gada nad wszystko tajnemi...
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 317.jpg
Ta strona została przepisana.