A coraz wzdycha na głos, przerywanie:
— «Na chwałę — Twoją — prze-najświętszą — Pa-nie!
Tam kówiąc, sięga pałką. A gdzie ament[1]
Wypadł, tam puszcza ją, niby z trafunku...
I zaraz dziki wybuchał tam lament,
I już żadnego nie było ratunku.
Tak śmierć rozdzielał, jakoby sakrament
Wijatykowy dla dusz opatrunku.
A co którego zwalił, to ukosem
Poglądał w niebo i pociągał nosem.
Przy nim jak ciężka piorunami chmura,
Co błyska, zanim grzmot wypuści srogi,
Rum sobie czyniąc kłonicą, Sekura,
Sam niemy — niemo trupa strącał z drogi.
Za czapę zatknął dwa królewskie pióra,
Iż mu u głowy sterczały, jak rogi.
Tak szedł, piekielny, a oczy mu czarnie
Gorzały, niby wilkowi latarnie.
Zaczem się parła luza pospolita,
Wzbijając tuman kurzu, jak barany,
Tak w sobie zwarta, nieustępna, zbita,
Jako dębowe kłody i tarany.
Kto koła niema, zęboma rwie, chwyta,
Bo się już naród czynił opętany...
Więc jak przed grzmiących wód srogą nawałą,
Wstecz się, przed kupą oną, wszystko miało.
I jeden tylko Dudek, co tam runął
Na pierś Marychny swojej z głuchym krzykiem,
JUż się nikomu z drogi nie usunął.
I nie nastąpił z miejsca się przed nikiem.
- ↑ Ament (gw.) — amen na końcu pacierza lub modlitwy.