Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 251.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc coraz pilniej śpieszyli my kroku,
Hóżnc widzenia mający na niebie.
To o zachodzie, w ognicach obłoku,
Wielki się korab' przed nami kolebie,
Skroś morza płynąc krwi... To znów, w otoku
Monstrancji jakby, zatajon ów w chlebie
Chrystus Pan patrzy się na nas z opłatka,
A łzy przez srebrne lico płyną zrzadka...

Więc ten, ów, niemo ustami zaruszn,
Podniesie oczy w te niebieskie progi,
I nagle, jakoby w nim pękła dusza,
Jak szedł, tak klęka w pośrodku swej drogi,
Nie dba, czy słusza go kio, czy nie słusza.
Wyciąga ręce czarne jak ożogi,
I na głos grzechy tajemne powiada,
I pod miesięcznym kręgiem — krzyżem pada.

Niewiasty zwłaszcza zachwycenia miały,
Co niosły dusze, niby pióra ptasie...
— Ato Jasieńko w płótniance swej białej,
Na tych obłokach mglistych owce pasie.
To martwe główki dzieciątek usiały
Drogę przez niebo... To znowuż, po czasie,
Las sztyków księżyc wschodzący zapali,
A ćma kozactwa prościutko w nas wali

Więc tak ów naród szedł, jak oczadzony,
W majaków onych grążąc się topieli.
Tak widzę, źle jest! Widzę — trza obrony,
Zatrząchnąć ludźmi trza, coby przecknęli!
Więc tylkom patrzał, gdzie i z której strony
Piorun mi jaki na pomoc wystrzeli,
I one senne widowacze[1] zruszy,
Co prawie ziemi odbiegły — dla duszy.


  1. Widowacz (gw.) — człowiek, któremu się zwiduje, który miewa zwidzenia, popada w ekstazę.