Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 195.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na głucho z oną pasował się siła.
W pianach, z krwią w oczach, trzęsący się w pocie,
Jakoby właśnie złe w niego wstąpiło,
Tak w drzewo rzucał się. Aż w tej robocie
Zapamiętany[1], upadał na trawy,
Garściami zielska rwąc, drapiąc murawy.

Wszakże i ten się nie cieszył zamianie,
Kto w góry poszedł i grunt tam miał dany.
Bo choć haszcz tylko porastał te granie[2]
I ledwo rzadki dąb był tam rąbany,
Spodem — głaz żywy zato. A na ścianie
Skalnej tam tyle ziemi, co śmietany
W grancu się babie pod wieczór ustoi.
Gdy rankiem chudą krowinę wydoi.

Orać? — A jakoż, gdy krój w głąb nie bierze
I tylko powierzch dzioba, jak motyki?
Siać? — A to wnet te skrzydlate drapieże,
Ogromny czarny sęp i gołąb dziki,
Chmurą nakryją usiewy ci świeże,
A choćbyś stępił i te gwałtowniki,
Przylecą wichry i ziem tę lekuchną,
Jak szmatę zwiną, poniosą i zdmuchną.

Tak czy z tej ugryźć, czyli z inszej strony,
Twardo i zębów nałamać nam trzeba!
Świat bo tu z wieków pod puszczę sprawiony,
I darmo po nim chcieć pola i chleba.
A choćbyś zwalił te górne korony,
Które wzrokowi nie dają do nieba,
Jakoż wyruszysz pnie, co pono swemi
Korzeńmi siedzą aż w jądrze gdzieś ziemi?


  1. T. j. nieprzytomny.
  2. Grań — krawędź górska.