Ja tam nie byłem do niego ciekawy.
Haniebna siła jest w tym ludojadzie,
Anibym wierzył, by mi kto powiadał,
co on tam chłopów na kupę naskładał.
— «Nic to! Niech morza spróbują frajery»[1].
Śmiech dookoła... – Jest racja, i juści.
Tymczasem u łba nie skąpią siekiery
I już mu wnętrznych sięgają czeluści.
Rąbnął go jeden, coś razy ze cztery...
Aż zwierz się zmroczy i dech z siebie puści,
I leży wielki, czarny, rozciągniony...
Nuż dalej hurmem do niego, jak wrony.
Kucharczyk jeden, w krochmalnym birecie[2],
Osiadł go, jakby kulbakę, okrakiem.
Cmoka, że niby na końskim to grzbiecie...
Nuż piętą w boki, nuż po łbie kułakiem.
A wtem się porwie on zwierz i pomiecie:
Chłop z niego! Blady, jak chusta, czworakiem
Klapnął o ziemię, by żaba rozbita...
A ten dopieroż raz chrapnął — i kwita.
Byłoż to teraz napatrzeć się czego,
Kiedy tak leżał, jak niedźwiedź zwalony:
Takiemu mało kłów rzędu jednego,
Ale, jak zęby chłop wbija do brony,
Gęsto a płotem, tak właśnie u niego,
A każdy, jako sztyk[3] w ogniu stalony.
Więc niema się tam i bawić co wielce,
Kiedy raz człeka zatrzaśnie w te kielce.
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 048.jpg
Ta strona została skorygowana.