Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo chciałem się zapytać, czy... czy...
Cofnęła się nagle, objęła mię wzrokiem, ręce jej się podniosły.
— Peggotty! — krzyknąłem.
— Mój chłopiec! — wyszlochała, rzucając mi się na piersi.
Objąłem ją z całej siły i płakaliśmy razem.
Trudno opowiedzieć, co wyprawiała dalej. Śmiała się i płakała, podawała mi jakieś przysmaczki, biegała po kuchni jak pozbawiona rozumu, a jej rumiana twarz jaśniała szczęściem.
— Barkis się ucieszy! O Barkis się ucieszy! — powtarzała, ocierając oczy fartuchem. — Zaraz idę do niego, żeby mu powiedzieć.
Ale nie mogła jakoś wyjść z kuchenki. Biegła do drzwi i zawracała, spoglądała znów na mnie i wybuchała śmiechem albo płaczem.
Wreszcie poszliśmy razem.
Barkis rzeczywiście był bardzo serdeczny. Nie mógł mi podać ręki, ale prosił, żebym uścisnął mocno róg poduszki pod jego głową, co też z całym zapałem uczyniłem.
Usiadłem przy jego łóżku i rozmawialiśmy o starych dobrych czasach, kiedy mógł jeździć codziennie z Yarmouth do Blunderstone, żartując sobie z reumatyzmu.
— Dobre to były czasy — powtarzał, stękając. — Znalazłem wtedy Klarę. Pan pamięta? Coby to było teraz, gdybym się nie był ożenił? Zacna kobieta i obowiązkowa. A zrób tam, Klaro, dzisiaj smaczny obiad. Pan zje z nami, prawda, panie Copperfield?
Naturalnie, że zostałem na obiedzie, i Peggotty podała wszystko, co lubiłem. Pod koniec przyszedł Steerforth. Jego dar zjednywania sobie ludzi nie zawiódł i tym razem, Peggotty i pan Barkis byli nim zachwyceni, musiał napić się z nami piwa, a przed wieczorem we dwóch udaliśmy się do wuja Dana.