Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak mi przykro — szepnęła mama. — Chcę przecież jego dobra...
— Właśnie, moja droga, do tego dążyć musisz z całą stanowczością, to dla jego dobra. Przyrzekłaś mię słuchać.
Choć nie podniosłem głowy, widziałem wybornie, że objął mamę, pocałował w twarz, coś jej powiedział do ucha, i odprowadził do drzwi.
— Zejdź na dół, droga Klaro — przemówił znów głośno — i czekaj na nas zupełnie spokojnie. Muszę rozpocząć wychowanie chłopca, to jest mój obowiązek. Wkrótce obydwaj przyjdziemy do ciebie.
Wyprowadził mamę z pokoju i trzymał rękę na klamce, czekając, aż Peggotty wyjdzie za nią.
Potem usiadł na krześle przy łóżku.
Podniosłem się i stałem także.
Wziął mię za rękę, postawił przed sobą i długą chwilę patrzył mi w oczy spokojnie, z jakimś dziwnie twardym, stanowczym wyrazem, jakgdyby mię chciał złamać tem spojrzeniem.
Stałem nieruchomy i nie spuszczałem wzroku. Zdawało mi się, że zesztywniałem zupełnie, że nie mogę się poruszyć ani spuścić powiek.
Usta pana Murdstone stały się niezmiernie wąskie: różowo-sina kreska.
— Dewi — przemówił wreszcie — pomyśl, że mam psa upartego. Jak ci się zdaje, czy zmusiłbym go do posłuszeństwa?
— Nie wiem — odpowiedziałem.
— A ja wiem — rzekł twardo. — I wiesz, jakim sposobem? Biciem.
Odpowiedziałem krótkiem, stłumionem westchnieniem.
— Nie żałowałbym rózgi, choćby się wił z bólu, i postawię na swojem, choćbym miał wszystką krew z niego wytoczyć. Zrozumiałeś? Co masz na twarzy?
— Błoto — rzekłem krótko.