Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II. ROZKOSZNA WYCIECZKA.

Był to chyba najleniwszy koń na świecie ten, którym jechaliśmy, — szedł ze spuszczoną głową, i nic go to nie obchodziło, że ktoś się niecierpliwi i chciałby prędzej być u celu. Woźnica mówił, że on słucha tylko bata, lecz prawdę mówiąc, i ten nasz woźnica był najzupełniej podobny do konia. Tak samo zwiesił głowę i zdawał się drzemać, właściwie nie wiem, po co on siedział na koźle, bo tak samo jechalibyśmy i bez niego.
Na pociechę Peggotty miała duży koszyk, pełen wybornych rzeczy. Trzymała go na kolanach i otwierała często, bo inaczej doprawdy trudnoby było wytrzymać. Myślałem, że jej ciężko z takim dużym koszem, ale odpowiedziała, że nie jedziemy przecież do Londynu, i stąd się domyśliłem, że w drodze do Londynu wszystko cięży daleko więcej.
Przez tego konia często drzemaliśmy. Wtedy Peggotty opierała czoło o pokrywkę koszyka i chrapała tak głośno, że byłbym temu nigdy nie uwierzył, gdybym nie słyszał sam, na własne uszy.
Stawaliśmy też często w przydrożnych zajazdach i to wszystko tak mię zmęczyło, że byłem zadowolony, kiedy wreszcie z daleka ujrzeliśmy Yarmouth.
Objąłem wzrokiem wielką piaszczystą równinę, ciągnącą się wzdłuż morza gdzieś bez końca, i mimowoli nasunęły mi się wątpliwości, czy rzeczywiście ziemia jest taka kulista, jak piszą w geografji. Może ten pan nie widział Yarmouth? Albo — chyba że tu jest może biegun?
Peggotty nie mogła mi tego wytłumaczyć.
Im bardziej zbliżaliśmy się do miasteczka, tem wyraźniej w niem widziałem wiele braków i nie kryłem tych spostrzeżeń przed Peggotty. Mojem zdaniem, byłoby lepiej odsunąć trochę domy od wybrzeża i odgrodzić od wody jakim murem lub wałem. Lecz Peggotty odpowiedziała mi z żywością, że trzeba przyjąć rzeczy tak, jak są, a oprócz tego