Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W mało co więcej niż kwadrans byliśmy już na pokładzie; wejście było otwarte. Przyczepiliśmy łódź i weszliśmy do środka. Udałem się do salonu, w którym brzmiała muzyka. Był tam kapitan Nemo schylony nad organami, zatopiony w zachwycie muzycznym.
— Kapitanie! — zawołałem.
Nie słyszał mnie.
— Kapitanie! — powtórzyłem, dotykając jego ramienia.
— Ach! to pan — rzekł, drgnąwszy i obracając się ku mnie. — No i cóż? powiodło się polowanie, nazbieraliście roślin?
— Dobrze poszło wszystko — odparłem — ale na nieszczęście sprowadziliśmy za sobą gromadę dwunogich istot, których bliskość wydaje mi się niepokojąca.
— Istot dwunogich?
— Dzikich.
— Dzikich! — rzekł kapitan ironicznie. — I cóż się pan dziwisz, żeś spotkał dzikich, wstępując na ląd kuli ziemskiej. A gdzież ich niema? A wreszcie, czy ci, których dzikimi pan nazywasz, gorsi od innych?
— Ależ, kapitanie!...
— Co do mnie, spotykałem ich wszędzie.
— Więc jeśli pan nie chcesz przyjąć ich na pokładzie Nautilusa, to trzeba przedsięwziąć pewne środki ostrożności.
— Uspokój się pan, panie profesorze, niema się o co kłopotać.
— Ale jest ich porządna gromada.
— A iluż mniej więcej?
— Najmniej stu.
— Panie Arronax — rzekł kapitan Nemo, kładąc znów palec na klawisze — niech się tu zbiegną wszyscy krajowcy Papuazji! Nautilus się ich nie obawia.
Palce kapitana zaczęły przebiegać klawisze, ale uważałem, że dotykał tylko czarnych, co dawało melodji bardzo wydatny charakter szkocki. Zapomniał o mojej obecności, a ja także nie miałem zamiaru rozpraszać jego marzeń.
Wyszedłem na pokład. Noc już zapadła, bo pod tą szerokością słońce zachodzi bez zmierzchu. Wyspa Gueboroar przedstawiała się jak za mgłą — a liczne ognie, rozpalone na brzegu, wskazywały, że dzicy nie myśleli się oddalić.
Spędziłem w tej samotności kilka godzin, to myśląc o krajowcach — ale nie lękając się ich, wobec niezachwianej pewności, którą natchnął mnie kapitan, to zapominając o nich wobec rozkosznej piękności nocy podzwrotnikowej. Wspomnienia moje pobiegły ku Francji, wślad za temi gwiazdami zodjaku, które zapewne przyświecają już jej od kilku godzin. Księżyc jaśniał pośród konstelacji na zenicie. I pomyślałem, że wierny ten ziemi towarzysz powróci znów jutro na to samo miejsce, by podnieść wody morza i wyrwać Nautilusa z je-