Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kurzawa, nasycająca powietrze, nadaje im pozór mgły świetlnej; ale na morzu i pod morzem rzuty elektrycznego światła rozchodzą się z niezrównaną czystością.
Szliśmy wciąż dalej, a rozległa, piaszczysta równina zdawała się nie mieć granic. Odgarniałem ręką zapadające za mną płynne zasłony, a ślad moich kroków zacierał się natychmiast pod ciśnieniem wody.
Wkrótce niektóre kształty przedmiotów, zaledwie majaczących woddali, zarysowały się przed memi oczyma. Ujrzałem na pierwszym planie skały, zasłane najpiękniejszemi okazami zwierzokrzewów, i stanąłem zdumiony zjawiskiem właściwem tylko podmorskiej otchłani...
Była wówczas godzina dziesiąta rano. Promienie słońca padały na powierzchnię fal pod kątem dosyć ukośnym i za dotknięciem ich światła, rozłożonego przez załamanie się jakby w pryzmacie, kwiaty, skały, odziomki, muszle mieniły się po brzegach siedmiu kolorami słonecznego widma. Był to cud, uroczystość dla oka — owa gra barwnych odcieni, istny kalejdoskop kolorów: zielonego, żółtego pomarańczowego, fioletowego, niebieskiego, błękitnego; słowem, cała paleta szalonego kolorysty. Czemuż nie mogłem podzielić się z Conseilem żywemi wrażeniami, bijącemi mi do mózgu, i współzawodniczyć z nim w okrzykach uwielbienia? Czemuż nie umiałem, jak kapitan Nemo i jego towarzysz, wymieniać swych myśli zapomocą umówionych znaków? To też w braku czego lepszego, mówiłem sam do siebie; krzyczałem w miedzianem pudle, zamykajacem mi głowę, zużywając może na próżne wyrazy więcej powietrza niż należało.
Na ten wspaniały widok Conseil również jak ja przystanął. Oczywiście, wobec tylu rozlicznych okazów zwierzokrzewów i mięczaków, dzielny chłopiec klasyfikował, wciąż klasyfikował. Polipy i jeżowce zalegały obficie grunt. Różne odmiany izyd, cornularje, żyjące samotnie, pęki okkulin dziewiczych, oznaczanych dawniej nazwą białych korali, gąbkowate, najeżone w kształcie grzyba, anemony, lgnące żylastą koroną, tworzyły kwiecisty ogród, ubarwiony jeszcze porpitami, strojnemi kryzką lazurowych macek, gwiazdami morskiemi, tworzącemi swe konstelacje na piasku i asteroptytami brodawkowemi, mającemi pozór cieniuchnej koronki, utkanej rekami najad, której festony kołysały się przy lekkiem falowaniu wody, sprawionem naszemi krokami. Z niekłamaną przykrością deptałem nogami te świetne gatunki mięczaków, zalegających grunt tysiącami; owe spiralne pogrzebyki, młotki, donaksy opatrzone krzewistemi mackami, prawdziwie skaczące muszle, wartołki gruszkowate, czerwone kassydy, stromby białoskrzydłe i tyle innych tworów oceanu. Ale trzeba było iść — i szliśmy dalej, a tymczasem przepływały nam nad głowami gromady żegawnic, ciągnąc za sobą rozkołysane ultramarynowe macki; meduzy, których opalowe lub bladoróżowe parasole osłaniały nas od