Strona:PL Juliusz Slowacki - Jan Bielecki 28.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Tyż to mój luby? tyż to jesteś ze mną?
Zaklinam ciebie, zdéjm zawoje z głowy!
Niech cię obaczę — rysy twego czoła....”
I zdjął Bielecki turban muślinowy,
Anna spojrzała, i padła omdlona.
Znów po niéj życia rozlały się ślady,
I znów po chwili ciężko przebudzona,
Rzekła: „O luby! tak straszny! tak blady!....”
— „Cha! blady?” — przerwał rycerz z dzikim śmiechem
„Wszak zdradzam!....” zamilkł — lecz ostatnie słowo,
Trzykrotnie głośném powtórzone echem,
Przerwało ciszę kościoła grobową.
A rycerz mówił: „Tak! twarz moja blada!
Z innąm cię twarzą w czas szczęśliwy witał;
Ja zdradzam! będęż jak róża rozkwitał?
Na mojém czole napisano — zdrada.
Kraj cały we krwi.... Wznieś na księżyc oczy,
Patrz na te okna, na szkle malowidła.
Gdy błyśnie słońce, ów anioł roztoczy
Różane lica a srebrzyste skrzydła;
Lecz szklisty obraz przejęty księżycem,
Teraz do lekkiéj widm podobny larwy;
Ciemniejszym patrzy i niepewném licem,
Smutną ma postać, obumarłe barwy:
Inny jest człowiek, gdy o szczęściu marzy,
Lecz gdy te same wzniosłe, piękne rysy
Oświeci nieszczęść lampa? od téj twarzy
Weselsze będą grobowe cyprysy.
O! luba moja, po co te rozmowy?
Luba! chodź za mną wieść życie tułaczy!
Chodź za wygnańcem potępionéj głowy!
Na twojém łonie dożyję siwizny,