Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Zginąć marnie dla fałszu!... Co za nędzny los“.
Znajdował się teraz w bardziej ożywionej części miasta. Nie zauważył zderzenia się dwojga sanek tuż przy zakręcie. Woźnica jednych z nich wrzasnął płaczliwie na drugiego:
„Ach! ty podły łotrze!“
Ten ochrypły wrzask, wpadający w samo ucho Razumowa, zmącił bieg jego myśli. Wstrząsnął niecierpliwie głową i szedł dalej, patrząc wprost przed siebie. Nagle na śniegu, wpoprzek chodnika, zobaczył Haldina. Leżał nawznak, trochę z boku, jakby umyślnie wybrał sobie to miejsce, leżał wyraźny, rzeczywisty, z odwróconemi dłońmi na oczach, w bronzowym, obcisłym paltocie i długich butach. Śnieg dokoła niego nie był podeptany.
Halucynacja była tak niemal dotykalną, że Razumow mimo woli sięgnął do kieszeni, by się upewnić, że jest tam klucz od pokoju. Lecz powściągnął się i skrzywił usta pogardliwie. Zrozumiał. Myślał z takiem natężeniem o tej postaci, leżącej tam, na jego łóżku, że to wywołało owo nadzwyczajne złudzenie wzrokowe. Razumow ocenił zjawisko spokojnie. Ze skupioną twarzą, nie zmieniając chodu i patrząc w dal poza widziadło, przeszedł po niem, doznawszy jedynie lekkiego ściśnienia w piersiach. Następnie odwrócił głowę, aby spojrzeć, i ujrzał tylko świeże ślady stóp swoich na miejscu, gdzie leżały piersi widziadła.
Razumow szedł dalej i po chwili szepnął do siebie ze zdumieniem:
— Zupełnie jak żywy! Zdawał się oddychać! I właśnie tak na mojej drodze! Nadzwyczajne zdarzenie!
Uszedł jeszcze kilka kroków i mruknął przez zaciśnięte zęby:
— Muszę z nim skończyć.