Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ręczny woreczek i jej parasol, spokojna i obojętna. Nadeszła chwila wydania trzech szylingów i sześciu pensów na dorożkę za ostatnią prawdopodobnie przejażdżkę matki. Wyszły przez drzwi sklepowe. Ekwipaż, który na nie czekał, stanowił dowód, że rzeczywistość bywa czasem potworniejsza od karykatury. Wleczoną przez kalekę konia dorożką kierował woźnica o jednej ręce. Z tego powodu nastąpiło pewne powikłanie. Matka, ujrzawszy żelazny, zakrzywiony pręt, sterczący z lewego rękawa woźnicy, straciła nagle bohaterskie męstwo, podtrzymujące ją w ostatnich czasach. Cofnęła się. Gwałtowne perswazye zachrypniętego dorożkarza wydobywały się z trudnością ze ściśniętego gardła. Oparty o kozioł, oburzał się. — O co idzie? Czy można tak ludzi poniewierać? Przecież nie dostałby pozwolenia na powożenie, gdyby...
Posterunkowy policyant uspokoił go przyjaznem spojrzeniem i, zwracając się do kobiet, wyrzekł:
— Od dwudziestu lat powozi dorożką. Nie słyszałem nigdy, żeby miał jaki wypadek...
Świadectwo policyanta załagodziło sprawę. Skromne zbiegowisko, złożone z siedmiu osób, przeważnie małoletnich, rozproszyło się. Winifreda wsiadła za matką do dorożki. Stevie wgramolił się na kozioł. Jego otwarte usta i niespokojny wzrok świadczyły o stanie umysłu, w jaki wprawiły go zaszłe zdarzenia. Wąską ulicą dorożka posuwała się, wolno podskakując, z wielkim szczękiem żelaztwa i brzękiem szyb, a kulawy koń z uprzężą, wiszącą luźno na jego chudym grzbiecie, dreptał wytrwale, jakby podrygiwał na końcach palców.