Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 190.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Targnęła nim chęć, aby w jakikolwiek sposób zaznaczyć swoją osobistą wartość, złamać coś, skruszyć, skwitować się, zrównać z każdym pod każdym względem; zedrzeć zasłonę, maskę, wyjawić wszystko, udaremnić wszelkie wykręty; — przewrotna żądza prawdy!
Zaśmiał się szyderczym śmiechem i rzekł:
— Dziesięć dni. Bodajem olśnął, jeżeli kiedy w życiu... Ty jutro o tym czasie wyciągniesz kopyta. Dziesięć dni!...
Chwilę przeczekał.
— Słyszysz mnie? Niech mię djabli porwą, jeżeli ty już teraz nie wyglądasz na umarłego.
Jimmy widać zebrał wszystkie swoje siły, gdyż powiedział niemal głośno:
— Jesteś prześmiardły, plugawy łgarz. Wszyscy wiedzą o tem.
Tu najniespodziewaniej usiadł, czem mocno swego gościa przestraszył. Ale Donkin wnet się opanował i dał folgę językowi:
— Co? Co? Kto łgarz? Ty nim jesteś — załoga tutejsza — kapitan — wszyscy. Ale nie ja... Chciałoby się imponować, nosa zadzierać! Któż ty jesteś?
Dusiła go złość:
— Kim-że ty jesteś, żeby zadzierać nosa? — powtórzył, trzęsąc się: — Możesz wziąć jeden — powiada — a sam tego nie zje. Teraz wezmę oba. Jak Boga kocham, wezmę! Ty — ciebie niema, ty jesteś nikt.
Wlazł w niższą koję i szperał tam, aż znalazł i wydobył na jaw drugi, zakurzony suchar. I podsuwając mu go pod same oczy, z wyzywającym gestem odkąsił kawałek.
— No i cóż? — pytał, zachłystując się swem zuchwalstwem: — Możesz wziąć jeden — powiadasz. A dlaczego nie oba? Nie, bo ja jestem parszywy pies. Jeden dla parszy-