Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Finn nie ruszał się z miejsca — nie słyszał.
— Precz, mówię, do kroćset! — krzyknął tamten, odpychając go łokciem: — Precz z drogi, ty tumanie głuchoniemy. Dalej!
Potrącony Finn zatoczył się, oprzytomniał i patrzał w milczeniu na krzykacza.
— Takich kołtunów zamajaczonych trzeba krótko trzymać, — zaopinjował Donkin ujrzejmie w stronę otoczenia: — Jeżeli ich się nie osadzi na miejscu, to porwą się na ciebie, jak nic.
Cisnął swoje manatki na puste legowisko, zmierzył kilkoma błyskami sprytnych oczu ryzyko przedsięwzięcia i skoczył ku Finnowi, stojącemu w tępem zamyśleniu.
— Ja cię oduczę wystawania na przejściu, zawalidrogo — wrzeszczał. — Ja ci otworzę senne ślepia, ty łbie koński!
Prawie wszyscy ludzie pozajmowali już swoje łóżka, tak że przeciwnicy mieli wolne miejsce do walki. Zaciekawiało wszystkich tak rychłe przeobrażenie się żałosnego przed chwilą nędzarza. On zaś, cały w łachmanach, wyskakiwał przed zdumionym Finnem i z odległości zamierzał się na jego twarz, ciężką i nieruchomą. Ten i ów, umieściwszy się wygodnie w łóżku i zawczasu smakując to widowisko, podjudzał: „Dalej, bierz go, obywatelu z White-Chapel“. Inni wołali: „Zamknijcie gęby i bierzcie się wreszcie za łby!...“ Hałas wszczynał się na nowo.
Wtem gruchnęło w pokład nad izbą kilka ciężkich łomotów lewarem, które rozległy się w kasztelu, jak strzały armatnie. Ode drzwi zagrzmiał rozkazujący głos bosmana:
— Hej, wy tam! Marsz na rufę. Cała załoga na tył statku, do apelu!