Strona:PL Joseph Conrad-Banita 320.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc powiedz im by odpłynęli. Cóż być może między tymi przeklętymi i tobą... skoro życie moje w twojem spoczęło sercu — mówiła powoli.
Willems milczał. Stał ze spuszczoną głową, z wbitym w ziemię wzrokiem i jedną miał myśl tylko, odebrać od niej rewolwer, a potem...
Aïsza długo patrzyła na skurczoną, szlochającą, z zakrytą twarzą kobietę.
— Kto to? — spytała, podnosząc na Willems‘a oczy, z którychby nic nie wyczytał.
— Moja żona — odrzekł cicho, oczu nie podnosząc i dodał śmielej:
— Poślubiona wedle praw obowiązujących nas, białych, a które dane nam są od Boga.
— Prawa białych. Bóg białych — poruszyły się wzgardliwie ledwie dosłyszalnym szeptem usta Aïszy.
— Oddaj mi mój rewolwer — mówił rozkazująco Willems, nie śmiąc jednak zbliżyć się do niej i podjąć na nią rękę.
Zdawała się nie słyszeć. Mówiła pomału:
— Prawa, czy kłamstwa i oszustwa, jak wszystko co wasze?... Skąd wiedzić mogę co prawda co kłamstwo? Ujrzawszy obcych, biegłam bronić ciebie, a tyś mi kłamał usty, spojrzeniem... Podłe, krzywe masz serce.
— Ah! — dodała nagle po chwili milczenia. — Tamta jest pierwszą... i ja mam być... niewolnicą?
— Będziesz czem ci się podoba — wybuchnął brutalnie Willems — odpływam.
Słowa te nie wywarły wrażenia, jakie wywrzeć winny były. Aïsza wzrok utkwiła w leżącem na ławie zawiniątku białem, poskoczyła ku niemu. Wil-