Strona:PL Joseph Conrad-Banita 228.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na, w pół dzika dusza doznała na raz objawienia całej pustki, całego chłodu, całej goryczy samotności, co goni za każdą żywą duszą od kolebki do grobu... a i dalej może.
— Rozumiem, — westchnął mimowoli Luigard, — odwrócił się od ciebie. Czegóż możesz jeszcze chcieć?
— Czego chcę — odparła cicho, lecz z mocą, — szukałam pomocy wszędzie i u wszystkich, przeciw ludziom, przeciw losom, jak gdyby losy przezwyciężyć było można? Wszystko mię zawiodło. Przyszedł, gdy samotna byłam i smutna. Przyszedł, szedł sam w rozterce z bracią swą samotny i smutny, skrzywdzony przez nieznanych mi ludzi, tam kędy mężowie nie mają serca i litości, a kobiety nie znają wstydu. Pierwszy śród swoich, wielki śród nas wygnaniec i możny...
Luigard wstrząsnął niedowierzająco głową, nie dała mu mówić, brwi ściągnęła:
— Słuchaj! — mówiła, — znam się na tem przecie, żyłam śród mężnych, w wodzów otoczeniu. Gdym go spotkała byłam córką pokonanego, ślepego nędzarza, a on mi mówił, żem od słońca jaśniejsza, świeższa od źródlanej wody strumienia, u któregośmy się spotkali, żem jako kwiat na pustyni rozkwitły...
Niespokojnym okiem pochwyciła cień w oku czy na ustach Luigarda i wybuchła taką rozpaczą, że się starzec cofnął, wznosząc obie ręce w górę z ojcowskim ruchem.
— Prawdę mówił, — wołała — wiem dobrze, że samą prawdę mówił. Są chwile, w których nawet wy, „biali“, prawdę mówicie, mówicie to, co czujecie. Patrzałam w jego zapatrzone we mnie jak w zo-