Strona:PL Joseph Conrad-Banita 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dał się upajającej władzy kochanki, niechże tak i będzie. O nic więcej niedbał, niczego się nie bał, niczego, byle jej nie utracić. W napięciu uczucia i wspomnień wyciągnął przed się mimowoli ramiona, mimowoli wołając:
Aïsza!
Blisko snać była, gdyż zjawiła się w rozlanem przez ognisko świetlanem kole. Do stanu owinięta w gęste zwoje białej, jedwabnej, lekkiej tkaniny, której jeden koniec zarzucony na głowę, aż po brwi sobole opadał, drugi przeciągnięty od ramienia zakrywał dół twarzy. Ze zwojów osłaniającej ją białej tkaniny świeciły czarne, żarzące się jak gwiazdy oczy.
Willems cofnął się przed szczelnie zakwefioną, ździwiony, zraniony, bezradny. Ekswspólnik Hudig et C-ie, miał pewne ustalone pojęcia o tem co wypada a co nie uchodzi. W wyobrażeniach tych i pojęciach, zwykł był szukać wewnętrznego poniekąd schroniska przed zalewającem go barbarzyństwem otoczenia, w które popadł, któremu się poddał. Aïsza! Aïsza, w przebraniu tem podobną była do trzeciorzędnej, ogródkowej w Europie aktorki, a ubiór ten przywdziała gwoli przybycia dostojnego, gdyż z tej co ona rasy pochodzącego gościa. Wszak wyraźnie zabronił jej noszenia kwefu, nie usłuchała go. W tak małej nawet rzeczy nie usłuchała. Czy potrafi kiedy zaszczepić w niej własne zasady i wyobrażenia; do swoich nagąć obyczajów i przyzwyczajeń? Nie! nie potrafi! zawsze mu się wymknie, wyśliznie; do tego, do czego nawykła wróci... Zmienić jej nie zdoła. Obecnie miał tego prób-