Strona:PL Joseph Conrad-Banita 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doświadczenie nauczyło mię, że najlepsi, najodważniejsi mężowie słabną w ręku kobiety! Leży to w przeznaczeniu najsilniejszych i najmężniejszych. Pomyśl Tuan! córka wodza! przystałoż jej żyć w niewoli, w nędzy, karmić się jałmużny gorzkim chlebem? Poddaj się o panie przeznaczeniu twemu, gdyż inaczej...
— Co inaczej! — przerwał mu wyniośle Willems.
— Umknąć ci może — skończył łagodnie Babalatchi.
Willems odwrócił się od ognia tak nagłym ruchem, że się jednooki cofnął, twarz zasłaniając dłonią, jak przed razem.
— Tem gorzej ty na tem wyjdziesz, bo twoja to będzie robota — krzyknął, zgrzytając zębami Willems.
— Haï! — ozwał się z mroków poza rozświeconą przez ognisko linją głos jednookiego. — Słyszałem, słyszałem: ucieknie, a ja głową nałożę! Niech i tak będzie. Nie wróci ci to jej. Tuan! pomyśl! Jeśli mi zależy na tem byś żył bez niej, życiem to odpłacę, lecz swego dopnę.
Tym razem Willems cofnął się, jak się cofa zbyt śmiały podróżnik, czujący, że mu się nagle grunt z pod stóp usuwa. Babalatchi postąpił krokiem naprzód i znalazł się znów w kręgu światła. Jednem swem okiem patrzał wprost w twarz białego.
— Grozisz mi — syknął przez zaciśnięte zęby Willems?
— Ja mam ci grozić Tuan! — mówił z lekką ironją w łagodnym, przyciszonym głosie malajczyk — nie ja groziłem śmiercią, kości i karku ła-