Strona:PL Joseph Conrad-Banita 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przebudzeniem śmierć była. Miecz jego szybki był jak piorun z nieba: zabijał zanim błysnął. Hai! Tuan! Było to w dniach gdy wodzem był i w dniach młodości mojej. Wówczas nie tyle co teraz zbrojnych okrętów pruło mórz fale, a do przystani, gdzie łodzie nasze zawinęły, po przez wzgórza, po przez lasu szczyty latały świszczące granaty, któż ośmieliłby się z bliska i odważnie nas mężnych ścigać
Pokiwał smętnie głową i dorzucił drew do ogniska. Żywszy ogień oświecił jego ciemną, szeroką, płaską, ospowatą twarz, w której odwinięte grube wargi poplamione sokiem betelu, wyglądały jak krwawiąca rana. Płomię ognia odbiło się w jedynem jego oku, którego zdwojony blask zgasł szybko. Szybkim ruchem obnażonych po ramiona, ciemnych rąk, zgarnął żar, otarł powalane popiołem palce o narzuconą na ramiona, cały jego przeodziewek stanowiącą, płachtę. Splecionemi dłońmi opasał kolana i nisko spuścił głowę. Lakamba przeciągnął się nie zmieniając pozycji i nie odrywając oczu od ognia.
— Tak, — ciągnął Babalatchi głosem monotonnym snując przędzę swych myśli, — tak. Bogaty był i mocny a dziś z jałmużny żyje, stary, złamany, ślepy, samotny, z jedną tylko córką. Radży Patalolo ryżu mu z litości udziela a blada dziewczyna, własna córka jeść mu gotuje, gdyż ani jednej nie mają niewolnicy.
— Widziałem ją zdala, — zamruczał wzgardliwie Lakamba, — suka z białemi zębami, jak zwykle z Orany-Putih.
— Słusznie, słusznie, — szybko potakiwał Babalatchi, — lecz nie widziałeś ją Tuan! z bliska.