Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 265.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

długą drogę ponad Wielką Pustynią, idzie teraz dołem, morzami, aby się wreszcie w tym kraju na horyzont z pod lodów wydobyć.
Malahuda wytężył oczy ku południu, na morza roztocz bezbrzeżną. W rannym świcie twarz jego była stara i znużona. Niktby nie powiedział, widząc go, że jest to ten sam człowiek, który jeszcze przed dwoma dniami umiał porwać tłum i w chwili niebezpieczeństwa stanąć na czele szeregów i wrogów ludzkości straszliwych gromić nawspół z młodymi. Teraz w samotności oczy jego straciły błysk rozkazujący, dolna warga ust zwisła nieruchomie nad długą, siwą brodą, którą targał niekiedy zrywający się wiatr przedporanny... Psy, szukając ciepła, zbliżyły się do jego kolan i patrzyły razem z nim na szerokie morze.
Tak upłynął pewien czas, gdy naraz uszu starca doleciał dziwny, zaledwo dosłyszalny świst. Było to tak, jak gdyby lód kędyś zaczął z cicha dzwonić, ostrym żelazem krajany, lub jakby wiatr się gdzieś między krami zabłąkał i gwiżdżąc, wylatywał pędem przez szczeliny zwałów lodowych. Malahuda drgnął i powstawszy, przeszedł szybko na sam skraj wzgórza, gdzie brzeg się urywał, pionową ścianą spadając ku morzu. Stanął nad samym wiszarem i patrzył przez chwilę z natężeniem przed siebie. Tam daleko, daleko, na lodowej lśniącej płaszczyźnie — coś, jakby punktów czarnych kilka, na pozór nieruchomych, które jednak rosły wciąż w oczach i oddalały się ciągle od siebie...
Teraz starzec zwrócił się na prawo, gdzie na miejscu najwynioślejszym stał duży stos, przykryty ośnieżonemi gałęziami. Szybkim ruchem zdarł z niego ten ochronny dach i kosturem poprawił pęki łuczywa, u spodu przygotowane. Za chwilę rozbłysnął ogień, wzbijając się słupem w górę pod buchającymi szeroko dymami.
Punkty czarne zbliżyły się tymczasem znacznie: rozróżnić już można było kilkoro sań, pędzących po lodzie z rozwianymi