Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 240.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie pomyśleli zgoła o obsadzeniu górskiego przejścia. Odstąpili nawet od niego, kiedy oddział Marka zaczął się wdzierać na stok, dając opadającym ze znużenia ludziom chwilę odetchnienła...
Żołnierze odsapnęli niewiela i pożywiwszy się nieco, ruszyli znów w górę, nie zwłócząc. Marek szedł w przedzie, czujne mając oko na wszystkie strony, — w tył jeno nie śmiał się oglądać, aby nie liczyć szeregów, do połowy niemal stopniałych. Przewagę dawała mu tylko broń palna, — to też teraz drżał na myśl, że szernowie, złupiwszy poległych, mogą zabrać ich broń i naboje i zwrócić przeciw pozostałej garstce. Tem bardziej tedy gnał do pośpiechu, czując, że jedyne ocalenie jest już tylko w ucieczce.
Ludzie zagadywali go czasem: »Zwycięzco!« — a on za każdym razem, kiedy to miano posłyszał, zaciskał usta boleśnie, jak gdyby mu szyderczą obelgę w twarz rzucono. Zresztą pochód uciążliwy odbywał się w milczeniu, przerywanem jeno czasami zgiełkiem coraz rzadszych walk z dopędzającymi oddział szernami. Stawano tedy na krótką chwilę i bito napastników kulami — i posuwano się znowu naprzód, byle wyżej i wyżej.
Na przełęczy Marek zarządził dłuższy odpoczynek. Żołnierze znużeni, nie bacząc już na nic, niepamiętni niebezpieczeństwa wciąż grożącego, rzucać się na śnieg zaczęli i zasypiali tak w okamgnieniu, jakby ich śmierć nagła ogarniała. Nie wiele czasu upłynęło, a Zwycięzca stał już tylko sam, patrząc pod blask słońca na opuszczoną kotlinę.
Przetarł ręką czoło i powieki, jak gdyby sen z oczu chciał spędzić. Bo naprawdę snem mu się to wszystko teraz strasznym wydało: walka i przedziwne miasto zdobyte i potem ten odwrót najkrwawszy... Ciche, śnieżne góry były dookoła niego i tam w dole kotlina cicha leżała, zielona i stawów pełna tęczowych, w blasku słońca uśpionych. Myśl jego ginęła w jakiejś dziwnej próżni.
— Poco, poco to wszystko? — zapytywał się w duchu tak szczerze, i nie znajdował odpowiedzi na to proste pytanie...