Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



II.


Słońce ukryte jeszcze było za okólnym wałem górskim i zaledwie śnieżne szczyty na zachodzie różowiły się u czół pierwszymi, złocistymi promieniami, kiedy Marek w towarzystwie Jereta i kilku ze starszyzny wyszedł na zwiedzenie zdobytego miasta.
Rad był, że noc już minęła, długa, ciężka noc, podczas której myśli posępne jak złowieszcze ptaki siedziały u jego wezgłowia, czekając jeno, rychło się z krótkich męczących snów przebudzi, aby go napaść całą chmarą. W tych godzinach czuwania, przy świetle płonącego na kamiennej posadzce ognia, czyn jego i to całe »zwycięstwo« w dziwnie ponurej stawały przed nim postaci. Rozumiał, że się pokusił na rzecz szaloną i zgoła, niestety, bezowocną. Miał miasto w posiadaniu i czuł już, że mimo woli więźniem w niem będzie... Gdy zasnął na krótką chwilę, budziły go zwidzenia nocnych napadów, — zrywał się z łoża w przestrachu i biegł na mróz patrzeć, czy straże czuwają, i czy nie błyszczą w górze pod zaćmionemi gwiazdami blade ogniki nadlatujących chmurą szernów. Cisza jednak była niezmienna i spokój. Szernowie snadź nie chcieli się w cieniu nocnym na niepewną walkę narażać, czy też lękali się zimna, lub przestraszeni jeszcze świeżym pogromem sił dotychczas nie zebrali, dość że nic nie mąciło spokojnego snu zdo-