Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znaku, drżąc na całym ciele. Przygnębiało go i rozstrajało to, że nie widzi przeciwników. Wychylał co pewien czas głowę ostrożnie z poza mięsistych i bujnych badyli, śledząc niespokojnym okiem przestrzeń, dzielącą go od wozu. Nie dostrzegł jednak nikogo, — naokół pustka była zupełna, a nadto nic nie wskazywało, aby tutaj przebywała jaka żywa ludzka istota. Zielsko bujało zewsząd swobodnie, nogą nie przydeptane; okrom rozpadającego się szałasu po drugiej stronie wozu nie było widać żadnej kryjówki, gdzieby się człowiek mógł przytulić.
Naraz dostrzegł Roda Matareta. Szedł on, brodząc w chwastach po kolana ku lepiance i rozglądał się ze zdziwieniem dokoła. Roda widział, jak przystawał i schylał się niekiedy, badając grunt pod nogami. Doszedł wreszcie do chaty i zapukał pięścią w zaparte drzwi. Otworzono mu nierychło. Kto stał na progu, Roda z kryjówki swej nie mógł zobaczyć, ale widział plecy Matareta, rozmawiającego żywo z kimś, który był za drzwiami. Po chwili Mataret cofnął się i usiadł spokojnie na kamieniu pod ścianą. Z domu wyszła jakaś kobieta i opowiadała mu coś, pokazując na wóz rękoma.
— Roda nie mógł dłużej wytrzymać. Nie bacząc, że plan cały może popsuć przedwczesnem ukazaniem się, wyskoczył z kępy zielska i pobiegł szybko ku lepiance. Mataret dostrzegł go i począł mu dawać znaki, wołając głośno, aby się zbliżył.
— Pójdźcie wszyscy! — zakrzyknął, — niema niebezpieczeństwa!
Kobieta, spostrzegłszy wyskakujących nagle z zarośli ludzi, rzuciła się z przerażeniem do ucieczki, ale Mataret chwycił ją za rękaw...
— Nie bój się, przezacna! — zaśmiał się, — oni ci nic złego nie zrobią!
Roda stał już przy nich.
— Co to jest? co to jest? — wołał.
Mataret patetycznym ruchem ręki wskazał trzęsącą się jeszcze ze strachu kobietę.