Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 208.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wóz! — wołał, wyciągając rękę w stronę zacienionej kotliny.
Odkrycie to wstrząsnęło wszystkich obecnych. Ci, którzy byli usiedli, zrywali się i biegli ku mówiącemu; tłoczono się i wytężano wzrok, aby zobaczyć ten upragniony cel wyprawy.
Jakoż wkrótce dostrzeżono go. Stał u stóp wzgórza, na łące, podobny zdala do lśniącego kamyka, nawpół ukrytego pośród zieleni. Straży nie było widać. Nieopodal jeno stał mały, niezdarnie sklecony namiot, niby szałas pasterski, także do połowy nizkich ścian bujającą zielenią zarosły.
Niepodobna było przypuścić, aby w tej marnej lepiance wszyscy strażnicy się mieścili, — ukryli się oni widocznie — rozumował Roda — w wygrzebanych dołach z góry zasłonionych w pobliżu wozu i czuwają tam bez przerwy wedle rozkazu Zwycięzcy. Jeżeli się ich nie uda zajść niespodziewanie, trzeba się przygotować na ciężką walkę.
Po krótkiej naradzie ruszono w dół, nie tracąc czasu. Każdy z jedenastu uczestników wyprawy, z gotową bronią, ukrytą pod odzieniem, szedł inną drogą, korzystając z każdego załomu gruntu, z każdego głazu i szczeliny, ażeby się ukryć przed bacznym okiem śledzących niewątpliwie okolicę strażników. Czołgano się na brzuchu i przystawano z zapartym oddechem, kiedy kamień jaki potrącony przypadkiem w dół się stoczył, mogąc obudzić czujność straży.
Wedle planu mistrza Rody, zbliżyć się mieli wszyscy do wozu najwięcej, jak tylko będą to mogli zrobić bez zwrócenia na siebie uwagi, a potem na dany świstawką znak rzucić się do walki... Znak miał dać Mataret. On jeden nie krył się, — miał owszem iść prosto w stronę lepianki z góry widzianej i zająć wyłącznie swoją osobą ludzi, wozu pilnujących.
Po godzinie Roda podpełznął tak blizko, że zaledwie kilkadziesiąt kroków dzieliło go od wozu. Ukrył się w kępie bujnego zielska, które wyrosło na zgliszczach stosu, kędy niegdyś ciała pomarłych członków Zakonu spłonęły, i czekał umówionego