Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

towane na lód nocny czekały, ale zrobiwszy zaledwie kilka kroków, zatrzymał się nagle...
— Jeret?...
— Zdawało mi się, panie, żeś na mnie zawołał.
— Nie. Nie wołałem cię...
Odwrócił się tedy, aby iść dalej, ale teraz Marek rzeczywiście zawołał na niego.
— Jeret, pójdź, chciałbym z tobą pomówić...
Powstał i szedł naprzeciw chłopaka, który — posłuszny — zatrzymał się w miejscu, oczekując uważnie rozkazu czy zapytania. Ale Zwycięzca nie rozkazywał ani nie pytał, jeno zbliżywszy się ku niemu, usiadł na kamieniu, jak to czynić miał we zwyczaju, kiedy rozmawiał z ludźmi księżycowymi tak znacznie niższymi wzrostem od siebie, — i ująwszy go za dłoń, patrzył mu długo w oczy jasnym, ale smutnym wzrokiem. Młodzieniec wytrzymał spokojnie to spojrzenie, nie spuszczając źrenic, brwi mu się tylko zbiegły i stwardniały w dwa skurczone łuki, głęboką bruzdą przedzielone...
— Jeret, — zaczął Marek po chwili, — odkiedy tu jestem między wami, troje tylko ludzi spotkałem, których chciałbym mieć za przyjaciół... Jeden z nich, starzec Malahuda, zginął mi w tej godzinie, kiedym go poznał, a drugi — ty...
Urwał, jakby szukając wyrażenia...
Jeret wzniósł szybko oczy i poruszył nieznacznie ustami, a choć nie odezwał się ani słowa, Marek odczuł i zrozumiał ten ruch warg, który mu mówił:
»Ihezal została ci, panie...«
— Właśnie o Ihezal chciałem mówić, — rzekł, jakby na głośno wypowiedziane zdanie odpowiadając.
Młody wojownik żachnął się mimowoli.
— Niema powodu, panie, abyśmy mówili o tem, co jest w najzupełniejszym porządku.
— Czy tak?