Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marek, odprawiwszy Ihezal, długim snem jeszcze rozleniwiony, przysiadł był na kamiennej poręczy od strony morza i patrzył na dalekie, rozsiane po niem wyspy, nie słysząc zgoła kłótni, po drugiej stronie gmachu się toczącej. Był trochę podniecony krótką rozmową i dziwnem zachowaniem się złotowłosej dziewczyny, cieszył się przeto, że mu w tej chwili nikt samotności nie przerywa. Zmarszczył tedy brwi niechętnie, spostrzegłszy wchodzącego Elema i towarzyszących mu starców.
— Czy nie mówiła wam Ihezal, — zaczął uprzedzając powitanie — że chcę zostać sam?
Elem się zatrząsł.
— Panie, — rzekł, — sądziliśmy, żeś to powiedział, aby się uwolnić od natrętnej dziewczyny, która cię nużyła zapewne prośbami, abyś jej dziadkowi, co cię dziś rano znieważył, winę raczył darować...
Marek wzruszył ramionami.
— Wy mnie nużycie, przychodząc tutaj bez potrzeby.
— Sprawy ludu czekają, panie...
— Czekamy twoich rozkazów! — odezwali się chórem starcy, pokłon nizki wybijając.
— Kto rządził dotychczas?
Zapanowało milczenie. Aż jeden ze starszych ozwał się:
— Malahuda, arcykapłan, ale on...
— Zgubił się. Wiem. Kazałem szukać Malahudy, a gdy go zobaczę, dowiem się od niego o wszystkiem i postanowię... Z tego, co mówił, witając mnie, sądzę, że to najrozumniejszy wśród was człowiek.
— Ja jestem arcykapłanem twoim, — rzekł Elem.
Marek poczynał się już niecierpliwić.
— A bądź nim sobie, bądź, mój przyjacielu, każę cię wezwać, gdy cię będę potrzebował.
— Kazałeś szukać Malahudy, panie...
— Tak.