Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 293.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   285   —

słowa w ustach jego wydawać się muszą uchu Matareta, przywykłemu zdawien do innych wręcz zdań, przezeń wygłaszanych. Zaraz jednak niezmieszany podjął na nowo.
— Zresztą mniejsza o to. Ty tego i tak nie zrozumiesz. Ostatecznie o tę maszynę dobijali się wszyscy. Mogłem ją był zanieść do Grabca i nawet miałem tę myśl początkowo.
— I co zrobiłeś?
— Czekaj! Do Grabca napisałem tylko, że maszyna zdobyta, aby w razie czego sądził, że mi ją przemocą odebrano... Można ją także było oddać Józwie, lub za nagrodą, niby wrogom wydartą, zwrócić Jackowi, jako prawemu właścicielowi...
— Co zrobiłeś?
— Ach! jaki ty jesteś niecierpliwy! Zrobiłem to, co najlepsze było w tym wypadku. Ty wiesz, że zawsze miałem poszanowanie dla władzy prawowitej...
— Ha, ha!
— Tak jest, nie śmiej się. Cenię władzę. I dlatego po dojrzalszym rozmyśle udałem się do przedstawicieli Rządu...
— I oni — za pomocą tej maszyny?
Roda zaśmiał się szeroko.
— A tak. Za pomocą tej maszyny.
— Wybili, wymordowali przeciwników?
— I, to nie, tak źle nie było... Zresztą...
Zeskoczył z krzesła i zniżając głos, rzucił do ucha Mataretowi:
— Zresztą, powiem ci w zaufaniu: z tej głupiej maszyny wogóle nie można było strzelać.
— Jakto?
— Poprostu: nie było można. Widocznie brakowało czegoś w aparacie, który ja przyniosłem. A kiedy wyważono przemocą drzwi w pracowni Jacka, aby zabrać resztę, okazało się, że on zniszczył wszystko przed swojem nagłem zniknięciem.
— Więc co?
— Nic.
— Nie rozumiem.