Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 276.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   268   —

To głupstwo! Przecież do mojej pracowni nie mógł się nikt dostać beze mnie... Chyba jeden Nyanatiloka. Ten-ci był ze mną wprawdzie na zebraniu, ale któż wie, czy nie potrafi on być w dwuch miejscach równocześnie!
Na wspomnienie mędrca zadumał się znowu głęboko... Nęciła go myśl udania się z nim razem w samotność cejlońskich puszcz lub niedostępnych gór himalajskich na poszukiwanie wiedzy ostatecznej i tak różnej od tego, co w Europie i wśród ludów po europejsku myślących mógł znaleść — a bał się, że nie zdobędzie się jeszcze na spokój, konieczny do jej uzyskania.
W każdym razie myśl ta pomogła mu do otrzaśnięcia się z pod uroku listu Azy i pozbycia się niepokoju, jaki mu przyniósł ze sobą.
Postanowił odpisać Azie uprzejmie lecz chłodno i w taki sposób, jakby nie zrozumiał i nie spostrzegł zupełnie zawartego między wierszami listu życzenia, aby mu towarzyszyć w zamierzonej podróży...
W podróż jednak puścić się musi bezwarunkowo! Byle tylko wóz szczęśliwie i jak najprędzej był już gotowy!
Skończywszy list pośpiesznie w hotelu, kazał sprowadzić automobil i ruszył natychmiast z powrotem do fabryki, którą opuścił był przed godziną, właśnie dla odpisania śpiewaczce.
W drodze zaniepokoił go jakiś ruch niespodziewany, — mijał ciągle ludzi, którzy — jak mu się zdawało, byli robotnikami i powinniby obecnie stać przy pracy.
— Znowu jakieś bezrobocie — pomyślał. — Fatalność już widocznie ciąży nad tym moim wozem i nad całą podróżą księżycową!
Kazał pośpieszać woźnicy, łudząc się nadzieją, że wpływ jego osobisty może zdoła powstrzymać robotników od porzucenia ponownego pracy, na której mu tak wiele zależało.
Na progu fabryki spotkał dyrektora. Stał samotnie z rękami w kieszeniach i świstał przez zęby.