Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   194   —

uderzeniem tego zimnego pytania. Lękliwość dotychczasowa zniknęła mu z twarzy; patrzył na Azę dumnie, wyzywająco.
— Mógłbym odpowiedzieć: ponieważ mnie pani wezwała — zaczął zwolna, — lecz to nie byłoby prawdą. Przyszedłem, bo mi się tak podobało, bo chciałem panią zobaczyć — za wszelką cenę — choćby mi życiem przyszło za to płacić...
Uśmiechnęła się wzgardliwie.
— Dziwnie pan do mnie przemawia. Mogę panu kazać wyjść zaraz...
Łacheć przeląkł się nagle i znowu spokorniał, — oczy jeno płonęły mu gorąco i zapamiętale.
— Kocham panią, — mówił głosem stłumionym — kocham, nie wiedząc nawet, kim pani jest właściwie, ani co pani zrobi z moją miłością, na nic zresztą pani niepotrzebną! Mówię to, bo mi trzeba wszystko wypowiedzieć... Nie wiem, jak długo będę jeszcze żył i czy panią kiedy zobaczę...
— Dlaczego mnie pan kocha?
— Na cóż to pytanie! Przecież ja od pani nie żądam niczego...
Przerwała mu ruchem ręki. Okrucieństwo niebaczne zadrgało jej w oczach. Osunęła się zwolna na fotel i z pod powiek, nieco spuszczonych, patrzeć jęła na niego, zlekka usta w uśmiechu rozchylając.
— A gdybym ja była gotowa... oddać panu... wszystko?
Muzyk cofnął się o krok; w pierwszej chwili zdumienie najwyższe i obłąkanie w źrenicach jego się odbiło. Natychmiast jednak pochylił głowę i rzekł cicho, jak gdyby tonem za treść słów o przebaczenie błagając:
— Odszedłbym stąd...
— Pan by odszedł? Pan by mną wzgardził?
— Nie. Toby nie była wzgarda... Ja wiem, że pani dla żartu tylko spytała, ale ja odpowiadam poważnie... Czy pozwoli mi pani mówić?