Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   176   —

ciaż to jest najbliższe, choć to jest mną! I nikt o tem nie wie, nikt o tem nigdy nie wiedział! Czyż naprawdę zawsze tylko wierzyć w to trzeba, co jest w człowieku głębią najistotniejszą?
— Wierzyć — to mało, — szepnął Nyanatiloka, patrząc przed siebie szeroko rozwartemi oczyma. — Trzeba wiedzieć koniecznie.
— A ty wiesz?
— Wiem.
— Skąd? jak?
— Bo chcę.
Jacek wzruszył ramionami z wyrazem zawodu w twarzy.
— W błędne koło wchodzimy. Tak różny jest sposób myślenia mój a twój, że snadź nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Czyż wiedza może być od woli zawisła.
— Tak. Jest od woli zawisła.
Zaległo na chwilę milczenie. Jacek usiadł znów i wsparł głowę na dłoniach.
— Dziwnie mi prawisz. Trudno mi uznać wyniki twego, tak niepojętego dla mnie rozumowania. A jednak pociąga mnie to wszystko, ta wiedza twoja spokojna i pewna, na akcie woli oparta. Mówże mi, czem jest ten duch dla ciebie?
— Duch jest tem, co jest. Wszystko się stało przez niego, a bez niego nic się nie stało, co się stało.
Jackowi zamajaczyła w oczach ogromna siwa głowa lorda Tedwena, nad księgą Ewangelji św. Jana schylona.
— Więc i ty, i ty to samo... — szepnął.
Nyanatiloka zdawał się nie słyszeć.
— Świat powstał z ducha, prawił dalej, duch jest światłością życia i prawdą jego jedyną, a co naokół niego, to pozór jedynie zeń wysnuty i na razie przemijający. Duch stał się ciałem...
— A jeśli zamrze wraz z ciałem? — wtrącił Jacek mimowoli.
Wschodni mędrzec uśmiechnął się.